26.04.2015

Rozdział 6

W nocy nie mogłam zasnąć. Co chwilę przewracałam się z boku na bok. Kilka razy próbowałam dodzwonić się do Andreii, ale nie odbierał ode mnie telefonów. Było to trochę dziwne, ponieważ od jakiegoś czasu traciłam z nim kontakt, a teraz nie odpisywał na moje smsy i nie odbierał moich telefonów. Andrea z moją mamą ostatnio się zbliżyli do siebie, może coś mu mówiła czy cokolwiek. Ale teraz musiałam stawić czoła prawdziwemu wyzwaniu. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a za 15 minut muszę wyjść z domu. Tata pojechał do pracy, zanim jeszcze wstałam, przez co musiałam odprowadzić Kacpra do szkoły. Jest zbyt mały, żeby chodzić sam. Wiadomo jak teraz jest, za każdym rogiem może czaić się jakiś psychol, który poluje na małe dzieci. W Lyon często w wiadomościach podawali komunikaty o zaginionych dzieciach. Nie miałam siły na nic, więc pomalowałam tylko oczy i ubrałam pierwsze lepsze ciuchy, które wisiały w szafie. Zeszłam na dół i zjadłam jakieś szybkie śniadanie. Kacper oglądał jeszcze jakieś bajki w telewizji i nie zwrócił uwagi nawet, kiedy koło niego usiadłam.
- Octa a kiedy wróci mama? - zapytał mnie Kacper, kiedy szliśmy do szkoły. Zaczyna się.
- Wiesz Kapi, mama musiała wyjechać na jakiś czas.
-  Gdzie? Czemu bez nas?
- Pamiętasz jak mama opowiadała o swojej ciotce która mieszka blisko granicy z USA? Ciocia źle się czuła, więc mama pojechała do niej.
- To czemu nie dzwoni? - Kacper błagam przestań się pytać o mamę
- Jest na wsi, tam nie ma zasięgu, internetu...
- To takie wsie jeszcze istnieją?
- No oczywiście, że tak. A teraz nie gadamy tylko idziemy bo się spóźnimy.
 Na szczęście Kacper już nie pytał o mamę. Opowiadał zaś znowu o tym jak było wczoraj u Jaxona. To dobrze , że poznał jakiegoś kolegę. W Lyon miał trudności z nawiązaniem jakiś znajomości, a tutaj znalazł przyjaciela pierwszego dnia w szkole. Ogólnie, to przyzwyczaiłam się już do myśli, że Lyon będę odwiedzała tylko w wakacje. Stratford nie jest jednak takie złe, co prawda jest to dziura zabita dechami, ale da się tutaj żyć. Około 7:50 byłam pod podstawówką i żegnałam się z Kacprem. Miałam 10 minut, żeby dotrzeć do swojej szkoły na pierwszą lekcję, a wiadome było, że nie ma cudu żebym zdążyła na matematykę. Kolejny raz opuszczę jakąś lekcje i dyrektor w końcu zadzwoni do rodziców.
- Octavia czeeeeeeeeeeeeść - usłyszałam jakiś krzyk za sobą. Był to Jaxon
- No siema młody. - przybiłam mu piątkę.
- Mogę zabrać dzisiaj Kacpra na trening? Gram w piłkę nożną.
- Okej może pójść. Tylko nie za długo.
- Dzięki Octa. Paaa - powiedział Kacper całując mnie w policzek i biegnąc z Jaxonem do szkoły
- Uuuuuu jakie to słodkie - usłyszałam za sobą głos Justina. No pięknie.
- Daruj sobie ok? - prychnęłam, nie miałam ochoty na jego żarty ze mnie
- Po wczorajszych wyznaniach powinnaś być milsza.
- Nie było żadnych wyznań. Sorry idę do szkoły - minęłam go
- Czekaj, podwiozę cię, przecież i tak tam jadę
- Nie dzięki. Przejdę się.
- Życzę ci powodzenia, masz 5 minut aby dojść do szkoły. Chyba nie będzie cię na matmie, mój kumpel będzie mógł w końcu ze mną usiąść. I wiedźma będzie zadowolona. Nara - powiedział wsiadając do samochodu zapalając silnik
- Dobra.... no czekaj! - krzyknęłam w stronę chłopaka
- Dobry wybór - uśmiechnął się cwano Tak jak kilka dni temu mówiłam, że ludzie tutaj nie potrafią jeździć tak utrzymuję swoje stanowisko. Jazda z Justinem, to jedna wielka walka o życie. Jechał ponad 150km/h nie zważając na znaki drogowe, światła i zakręty. Jechałam trzymając się mocno pasa z sercem przy gardle. Nigdy tak się nie bałam jechać jak z nim. myślałam, że nas rozbije. Natomiast on dobrze się bawił patrząc na to jak ja umieram. Chociaż trzeba przyznać, że w ciągu niecałych 4 minut dojechaliśmy do szkoły. Wysiadając z samochodu miałam nogi jak z waty, a ten debil śmiał się w niebo głosy. Idąc w stronę wejścia do szkoły spotkałam Madison. Od razu zaczęła wypytywać czemu jechałam samochodem z Justinem. Pokrótce opowiedziałam jej całą historię, a potem wysłuchałam kazania, że następnym razem mam dzwonić do niej, bo Justin jest niebezpieczny i coś jeszcze. Dalej jej nie słuchałam, bo zadzwonił dzwonek i zaczęłam się rozpakowywać. Kilka minut po dzwonku do klasy wszedł Justin. Uśmiechał się pod nosem a ja patrzyłam na niego z mordem w oczach. Całą matematykę liczyliśmy zadania z funkcji. Powoli zaczyna mnie to nudzić, ten materiał przerabiałam już dawno i miałam wszystko w małym paluszku. A zadania były bajecznie łatwe. Cóż, czyżby z Octavii stała się geniuszem matematycznym? W między czasie dostałam smsa od Antonine, że wzięła w pracy dwa tygodnie urlopu i przyleci do mnie na ten czas. Cieszę się z tego bo ona zawsze była dla mnie ogromnym wsparciem.
- Octavia, co ty na to, żebyśmy nie poszły na resztę lekcji? - zapytała Madison kiedy stałyśmy koło mojej szafki
- Namawiasz mnie na wagary? Brzydko Madi, brzydko
- W weekend jadę na działkę z rodzicami i muszę kupić kilka ciuchów
- Serio Madison? Na działkę?
- Bo będzie też Donte, taki chłopak co ma działkę obok nas.
- Uuuuu to wszystko tłumaczy. No dobra możemy iść
- Dzięki, dzięki, dzięki! - zaczęła piszczeć - potem możemy jechać po Kacpra
- Kacper dzisiaj nie wraca, po szkole idzie na trening z Jaxonem. A właśnie Juuuustin! - krzyknęłam widząc chłopaka stojącego z kumplami przy drzwiach do biblioteki - Możesz na chwile?
- No co jest?
- Jak będziesz jechać po Jaxona to odbierzesz też Kacpra czy muszę po niego iść?
- Odbiorę, potem zabieram ich jeszcze do Maca
- Okej. Dzięki - uśmiechnęłam się do niego, na co on zrobił dziwną minę - Na razie Z Madison pojechałam najpierw do Starbucksa na kawę i sałatkę, a dopiero potem na zakupy. Nie wiedziałam, że tutaj galeria, gdzie znajdują się znane mi nazwy sklepów. Nie znam jeszcze tak dobrze Madison, ale widzę, że musi uwielbiać zakupy. Przynajmniej będę miała z kim łazić po sklepach. Na początku nie mogłyśmy znaleźć niczego fajnego, jednak po godzinie zakupy rozkręciły się na dobre. Madison wykupiła połowę galerii, zanim znalazła coś co naprawdę jej się spodobało. W trakcie zakupów spotkaliśmy również znajomych Madison ze starej szkoły, Madi przedstawiła nas sobie, po czym wszyscy razem poszliśmy do kawiarni. Niestety ci ludzie nie przypadli mi do gustu. Byli wulgarni, bezczelni i głośni. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że byli gorsi od Justina.
Po zakupach Madison odwiozła mnie do domu, po drodze zahaczając o sklep spożywczy. Lodówka świeciła pustkami a ja musiałam zrobić Kacprowi kolacje. Taty raczej na kolacji nie będzie, pewnie znowu będzie siedział w pracy do późnej nocy. Będąc w domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca, było dopiero po 12, więc Kacper był jeszcze w szkole a ja byłam sama. Przebrałam się w jakieś luźne ubrania i zaczęłam sprzątać w domu. Od czasu przeprowadzki mama jeszcze ani razu nie sprzątała domu. Na meblach było dużo kurzu, zabawki Kacpra walały się po całym salonie. Na DVD włączyłam jakąś ulubioną płytę mojej mamy i zaczęłam sprzątać ten syf. Zajęło mi to prawie 3 godziny. Kiedy skończyłam byłam strasznie zmęczona a plecy bolały mnie niemiłosiernie. Mama nie kupiła mopa, więc podłogi musiałam myć na kolanach. Mama mówiła, że sprzątanie zawsze pomaga jej zapomnieć o problemach i że to lubi. Jednak mi to nie pomogło, cały czas myślałam o niej, gdzie jest, z kim jest czy w ogóle żyje. Nie dam rady poradzić sobie z Kacprem i ojcem jednocześnie chodząc do szkoły i zajmując się domem. Martwiłam się o nią, ale jednocześnie byłam wściekła. Kiedy już posprzątałam dom, wyszłam na podwórko zapalić. Próbo­wałam zeb­rać swo­je myśli. Ja­koś opor­nie mi to szło i jak na ra­zie nie zauważyłam żad­nych efektów. Co więcej, zachciało mi się przek­li­nać i to piekiel­nie moc­no. Miałam ochotę wy­garnąć wszys­tkim to , co o nich myślę i raz na zaw­sze się od nich od­ciąć. Po pros­tu od­ciąć i ty­le. Zgasiwszy trzeciego już papierosa poszłam szykować jakiś późny obiad. Nigdy w życiu nie gotowałam i nie wiedziałam co miałabym przyrządzić, żeby ten mały niejadek to zjadł. W końcu przyrządziłam najprostszą sałatkę i frytki a na deser miałam schowany tort lodowy. Kacper nie przepada za sałatkami jednak musi zjeść to co jest. Nic innego przygotować nie umiem. Po 18 do domu wpadł prawdziwy huragan, Kacper i Jaxon wrócili do domu i zaczęli biegać po całym salonie krzycząc niemiłosiernie. 

- Cześć Jaxon - powiedziałam łapiąc go kiedy mnie okrążał - Jak było na treningu
- Strzeliliśmy bramkę z Kacprem. Trener powiedział, że może być w naszej drużynie
- To super, a teraz ściągajcie buty bo sprzątałam w domu! Zostajesz na kolacji? 
- Tak zostanę! - powiedział wychodząc z domu - Justin zostaję na kolacji u Octy i Kacpra możesz jechać 
- Jeśli Justin chce też może zostać na kolacji. Wystarczy dla każdego - powiedziałam opierając się o drzwi frontowe
- No dobra. Mam tylko nadzieję, że się nie otruję - uśmiechnął się wchodząc do domu
- Za dzisiejszą przejażdżkę powinieneś - weszłam za nim do domu 
- Mi się podobało. Wyglądasz słodko mając przerażoną minkę. Chyba częściej będę cię podwoził.
- Nigdy więcej nie wsiądę z tobą do samochodu możesz być pewien - zaśmiałam się - Siadajcie 
- Octaviaaaaaaaaaaaa przecież ja nie lubię sałatki - zaczął marudzić Kapcer
- Ja też nie lubię sałatek - powiedział Justin 
- A ja lubię sałatki - odezwał się Jaxon 
- Dziękuję Jaxon, a wy bierzcie z niego przykład i jedzcie 
- Octavia mogę zadać ci jedno pytanie - spytał Kacper
- Oczywiście, możesz 
- Bo dzisiaj zastanawialiśmy się nad jedną rzeczą z Jaxonem. 
- Hmmm? 
- Bo ty i Justin lecicie na siebie, będziemy kiedyś rodziną? - powiedział a ja i Justin momentalnie się zakrztusiliśmy 
- Boże święty, co wyjście znowu wymyślili?! Jak my na siebie lecimy? - podniósł głos Justin 
- No bo ty ją ciągle straszysz, potem podwozisz do szkoły i uśmiechasz się do niej tak inaczej. A ona ćwierkoli jak do ciebie mówi i robi takie maślane oczka i zaprosiła cię na kolację. To jest miłość. 
- To jak będziemy rodziną czy nie?
- NIE! - krzyknęliśmy razem Resztę kolacji zjedliśmy w ciszy, to znaczy ja i Justin bo młodzi ciągle nawijali o treningu. Skąd oni biorą te chore pomysły, że ja i Justin.  Naprawdę dzieci potrafią być przerażające. Przez te kilka dni co znam Justina to większość naszych rozmów sprowadzała się do gróźb w moją stronę. Do szkoły odwiózł mnie tylko dlatego, że spóźniłabym się do szkoły. I czy zwykły uśmiech jest oznaką sympatii do chłopaka?  Poza tym... Przecież Kacper dobrze wie, że w Lyon czeka na mnie mój Alan.

Rozdział się jednak pojawił, jednak nie obiecuję, że w przyszłym tygodniu notka się pojawi bo od jutra zaczynam powtórki do matury. Rozdział piszę od rana więc nie wiem czy wam się spodoba. ;) 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

4 komentarze:

  1. Hahah słodkie są te dzieci + powodząka na maturze

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę, zwiększ czcionkę. Bolą mnie oczy od tych tycich literek.
    Poza tym, mi się tylko wydaje, czy ty masz inny szablon? Śliczny jest.
    A ja jednak uważam, że będą rodziną!:D
    Chłopcy ich zeswatają, ja to czuję. Hhaahha.
    (nie)Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwiększenie czcionki! :)

      Usuń
  3. hahah maluchy przepowiedziały przyszłość . rozdzial mega

    OdpowiedzUsuń

Dodaj komentarz